niedziela, 31 sierpnia 2014

Richard III - recenzja

Chorujący nie powinni chodzić do teatru. Nie tylko dlatego, że kasłaniem i kichaniem przeszkadzają aktorom i pozostałej publiczności. Ale zwyczajnie bardziej się czepiają, mniej im się podoba i ogólnie są marudnym widzem. Przynajmniej ja byłam. 
taka informacja powitała mnie po wejściu do teatru

Problemy zdrowotne dopadły także Martina Freemana. Tuż po wejściu do teatru dowiedziałam się, że obejrzę spektakl z nieco zmienioną obsadą, a w głównej roli wystąpi Philip Cumbus.
Nie miałam więc możliwości sprawdzić, kto ma racje: krytycy twierdzący, że Freeman roli nie udźwignął i nasza zgadzająca sie z nimi Czytelniczka czy druga Czytelniczka, której występ Freemana bardzo się podobał.  
wszystkie zdjęcia ze strony spektaklu
Ja wyszłam z teatru z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dobra i bardzo dobra gra aktorów. Z drugiej - adaptacja zupełnie nie moja. 
Zacznijmy od pochwał. Gina McKee zagrała świetnie. Spokojna i opanowana w jednych scenach, pełna ognia w innych. W jej interpretacji królowa Elżbieta to postać bardzo przekonująca i realna.
miałam ciarki podczas tej sceny
Ryszard jest postacią tak cudownie paskudną, że aż mu kibicowałam (kocham też Iago i Hansa Grubera). Dodatkowo Cumbus zagrał go naprawdę dobrze. Łgał, manipulował, mordował, ale jednocześnie był tak zabawny, czarujący i ironiczny, że nie dało się go nie lubić. Reszta publiczności chyba podzielała mój zachwyt bo brawa na koniec zebrał gromkie a kilka osób nawet wstało.
Oczywiście trudno oceniać czyjś występ na podstawie samych zdjęć, ale mając w głowie przedstawienie, które widziałam i zdjęcia promocyjne, mam wrażenie, że Cumbus wypada lepiej od Freemana.

Na tym niestety kończą się rzeczy, które mi się podobały a zaczyna się marudzenie.
Rozumiem, że trudno i nudno byłoby wystawiać spektakle tak samo przez kilkaset lat dlatego twórcy nieustannie próbują na nowo odczytać i interpretować klasyków. Ale wizja Jamiego Lloyda i osadzenie akcji spektaklu w Anglii z lat 70-tych ubiegłego wieku zupełnie do mnie nie trafia.
Nie rozumiem snującej się po scenie i polegującej w różnych miejscach królowej Małgorzaty.

Nie podobała mi się ilość przemocy. Przetrzymałam topienie w akwarium i podrzynanie gardeł, ale Ryszard tak długo dusił żonę, że scena zamiast wstrząsać nudziła, a ja zaczęłam przyglądać się butom Anny - bardzo ładne czółenka w kolorze mlecznej czekolady.
Zresztą sama Anna też wypadła dość blado i nie utkwiła mi w pamięci.
Za to podobały mi się kostiumy. Dobrane do epoki skromne i eleganckie suknie pań, garnitury i mundury panów.
Scena przez cały czas wyglądała tak samo. Mi przypominała skrzyżowanie sali konferencyjnej z kwaterą wojskową. Stojące naprzeciw siebie stoły, kilka biurek, okazyjnie akwarium czy trumna.
Nie będę narzekać na efekty specjalne: strzały, wybuchy, światło stroboskopowe. To, że łzawiły mi oczy to bardziej efekt uboczny przeziębienia niż wina spektaklu.
Gdybym miała oceniać spektakl gwiazdkami, dałabym mu 3,5 za dobrą grę aktorską, ale raczej nie jest to spektakl, który chciałabym obejrzeć drugi raz. Chyba, że tylko po to żeby porównać interpretację Cumbusa z interpretacją Freemana.
A na koniec filmik. Nie jest to, co prawda nagranie z Trafalgar Studios, ale pokazuje jak dobry jest Cumbus jako Ryszard. Tyle, że na scenie był jeszcze lepszy.