niedziela, 19 października 2014

Daytona - recenzja

Sztuka w reżyserii Davida Grindleya, wystawiana w teatrze Royal Haymarket od 28 czerwca do 23 sierpnia 2014r.
Wystąpili: Maureen Lipman (Elli), Harry Shearer (Joe) i autor sztuki, Oliver Cotton (Billy).
Pierwszy raz "Daytona" została wystawiona latem 2013 w Park Theatre niedaleko Finsbury i tak bardzo spodobała się widzom, że została przeniesiona na West End. 
Wybrałam się do teatru zachęcona raczej pozytywnymi recenzjami i opisem:

Opowieść dziejąca się Nowym Jorku w 1986 roku. Joe i Elli dzielą miłość do tańca towarzyskiego i ćwiczą choreografią przed następnym dużym turniejem. Pomimo, iż nieustannie się sprzeczają, kochają się od prawie pięćdziesięciu lat. Pewnej nocy w ich mieszkaniu pojawia się Billy. Zaginiony brat Joego wraca do ich życia wraz z niezwykłą opowieścią. 

Wyszłam z teatru, niestety, zawiedziona. Dla mnie to sztuka, w której jednocześnie było za dużo i nie było nic. 
Elli, Billy i Joe w młodości byli więźniami obozu koncentracyjnego, po wojnie wyjechali do Ameryki, gdzie bracia założyli wspólny interes. Pewnego dnia, bez powodu Billy zniknął wraz z połową pieniędzy. Gdy trzydzieści lat później, niespodziewanie ponownie pojawia się w ich życiu Ellie i Joe nie są zachwyceni. Okazuje się, że podczas spędzanych z żoną wakacji Billy spotkał mężczyznę, w którym rozpoznał brutalnego strażnika z obozu. Ulegając emocjom zastrzelił go w hotelowym basenie i uciekł. U brata szukając pomocy i schronienia. Ale to tylko pierwsza warstwa. 
Widz, dowiaduje się, że przed laty Billy i Ellie mieli romans. W końcu miał on tak dość tej sytuacji i oszukiwania brata, że zabrał swoją część pieniędzy i zniknął. Założył rodzinę i ułożył sobie życie w innej części kraju. Wyraźnie widać jednak, że mimo upływu czasu Ellie i Billy nadal darzą się uczuciem. 
źródło
Wydaje się, że w sztuce jest wszystko: ciekawa, zaplątana historia, humor, emocje, ale zupełnie nic z tego nie wynika. Mamy starcia miedzy małżonkami, między braćmi, między byłymi kochankami, ale żadna z tych scen nie wzbudziła we mnie emocji. Co więcej ani jedna z trzech postaci nie wzbudziła mojej sympatii czy zrozumienia. Nawet biedny, oszukiwany przez żonę i brata Joe bardziej mnie irytował swoją miękkością i niekonsekwencją, niż budził pozytywne uczucia. Byłam na popołudniowym przedstawieniu, nie chcę oskarżać aktorów o grę "na pół gwizdka", ale wyszłam z teatru nieporuszona.