sobota, 29 listopada 2014

James III, The True Mirror - recenzja

Powoli zbliżamy się do końca szkockiego cyklu. Zabrał nam nieco więcej czasu niż pierwotnie zakładałyśmy, ale cóż rzeczywistość skrzeczy, a West End rozpraszał nas ważnymi wydarzeniami i ogłoszeniami. Za to trafiłyśmy w śliczną datę na publikację dzisiejszej notki - wigilia św. Andrzeja, niezwykle ważnego święta w Szkocji.

Król i Królowa - zdjęcia, jeśli nie napisano inaczej, pochodzą ze strony NT

Tradycyjnie zaczynamy rysem historycznym. Podobnie jak James I, James II zginął dość młodo i niespodziewanie. Pomimo trudnych początków był raczej lubianym władcą, a jego śmierć nie była efektem zamachu, tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Król był wielkim entuzjastą artylerii, podczas oblężenia zamku Roxburgh próbował wystrzelić z armaty na cześć swojej ukochanej żony, niestety działo wybuchło i James II zginął. James III miał wtedy około ośmiu lat, a koronowany został w tydzień po śmierci ojca.  W sztuce poznajemy go jako dorosłego mężczyznę, samodzielnie panującego monarchę, który niczego nie musi udowadniać, niczego nie musi zdobywać czy utrzymywać ma po prostu rządzić. Problem polega na tym, że nie bardzo chce to robić...
bardzo polecamy obejrzenie tej krótkiej scenki - ona mówi więcej o Jamesie i Margaret niż wszystkie opisy :)

Nie wiemy czy takie było zamierzenie autorki, ale nam James III wydał się skrzyżowaniem gwiazdy rocka z szekspirowskim Richardem II. Jest przekonany o własnej wielkości. Uważa, że władza to coś, co mu się należy, a ponieważ jest królem, wszystkie jego zachcianki muszą być natychmiast spełniane. W zasadzie rada szkockich możnych istnieje tylko po to by akceptować kolejne dzikie pomysły króla. Trzeci z Jamesów to egoista i egocentryk... ale obdarzony ogromnym urokiem i poczuciem humoru. Widz wie, że powinien go nie lubić (lub przynajmniej potępiać), ale nie potrafi się do tego zmusić. Zwłaszcza, gdy król wychodząc z założenia, że wolno mu wszystko, zapragnął posiadać chór. Grecki chór, który będzie za nim chodzić i śpiewem akcentować jego najważniejsze wypowiedzi, ku konsternacji i oburzeniu poważnych notabli. No i jak kogoś takiego nie uwielbiać?

król i jego wierny chór

Ale jest także druga sfera, w której James nie bardzo się sprawdza - życie rodzinne. Z młodszym bratem prowadzi wieczne spory, ma mu za złe, że ośmiela się mieć inne zdanie, podejrzewa o zdradę, w końcu wypędza z kraju. Jeszcze gorzej odnosi się do swoich synów: krytykuje, wykpiwa, dosłownie podpuszcza młodszego by zabił starszego. Jamesa - ojca bardzo łatwo jest nie lubić.

Jednak, na nasze szczęście, w przeciwieństwie do "Richarda II", "James III"  nie koncentruje się wyłącznie na postaci władcy. Dla nas główną bohaterką sztuki jest królowa Margaret. Ona i jej dwie przyjaciółki, stanowią oś napędową spektaklu, to z nimi widz się identyfikuje i im kibicuje. Jedną z nich, jest znana nam z poprzedniej części siostra Jamesa II - Annabella. Teraz już ciotka króla, dama w średnim wieku, odrzucona przez kolejnych narzeczonych, mieszka w zamku i bardzo dobrze się bawi. Czasem opiekuje się królewskimi dziećmi, ale głównie docenia dobre wino i towarzystwo swoich przyjaciółek. Ostatnią z tria jest młodziutka, zaledwie piętnastoletnia dwórka Phemy, która mimo różnicy wieku doskonale odnajduje się w tym tercecie. To jeden z nielicznych przykładów w teatrze, gdzie mamy tak wspaniale pokazaną międzypokoleniową przyjaźń między kobietami. Głęboką, szczerą i pozbawioną rywalizacji, gdyby to był film, test Bechdel zdałby śpiewająco.

przyjaźń ponad podziałami

Mimo, że widz zupełnie tego nie odczuwa akcja sztuki obejmuje prawie dziesięć lat. W tym czasie jesteśmy świadkami rozpadu królewskiego małżeństwa, kilku prób wywołania rebelii, czy wreszcie pokojowego przejęcia władzy przez królową. Sceny rodzinne, prywatne,  przeplatają się z politycznymi demonstracjami.
Dla nas najważniejszą i chyba najlepszą ze scen w całej sztuce, było pojawienie się tytułowego prawdziwego lustra, prezentu urodzinowego od Jamesa dla Margaret. Lustro jest wielkie, drogie i krystalicznie przejrzyste. Bardzo dokładnie pokazuje odbicie przeglądającej się osoby, nie zniekształca, nie zamazuje jak inne lustra w zamku. Jamesa jego widok szokuje, chce w taki sam sposób zranić królową. Ona jednak spogląda na siebie i wybucha radosnym śmiechem. Po czym dobitnie i głośno pokazując swoje odbicie oświadcza "Lubię tę kobietę!". Gdy James zaskoczony i zły pyta się jej, czy nie przeszkadza jej własna brzydota, Margaret ponownie wybucha śmiechem. Dotychczas była pewna, że jest o wiele, wiele brzydsza. "To silna kobieta, to dobra kobieta. Mogłabym się upić z tą kobietą". Podobnie reagują jej przyjaciółki (jedynie Annabella ciut melancholijnie zauważa upływ czasu), za to Daisy, królewska faworyta, jest zrozpaczona. Dotychczas żyła przekonana o swojej wyjątkowej urodzie, lustro pokazuje jej owszem bardzo ładną nastolatkę, ale nikogo niezwykłego...
różne reakcje na zwierciadło prawdy

Po raz trzeci musimy się powtórzyć, ale wielką zaletą tego spektaklu jest obsada. Jamie Sives to niezapomniany James III. Już jako Henryk V w pierwszej części trylogii bawił i szokował. Tu idzie na całość. Gdy tylko pojawia się na scenie, wszystkie oczy są skierowane na niego. Godnego przeciwnika znajduje w Sofie Gråbøl grającej królową Margaret. Duńska gwiazda filmowa nie ustępuje Jamiemu nawet na krok. A jej przemowa do szkockich możnych porywa za sobą całą widownię. Mamy też oczywiście Blythe Duff, która jako szalona i zła Isabela oczarowała nas w pierwszych częściach. Tym razem Blythe gra Annabellę i nie ma w niej ani grama niegodziwości, za to jest dużo ciepła i poczucia humoru - aktorstwo najwyższej klasy. Kolejnym znajomym jest odtwórca roli Jamesa II, Andrew Rothney. Tu gra Cochrane, najlepszego przyjaciela króla, którego śmierć prowokuje Jamesa do jeszcze bardziej destrukcyjnego zachowania. To też bardzo sprytny zabieg obsadowy, bo w sztuce kilkakrotnie przewija się motyw nieobecnego ojca w życiu małego Jamiego. Cochrane był jego opoką, pomocnikiem i niemal bratem. Powierzenie tej roli Andrew to kolejne mrugnięcie do widza. Zaś Grodon Kennedy niezmiennie krąży wokół szczytów władzy: w pierwszej sztuce grał Murdaca Stewarta, w drugiej earla Livingstona i rządził w imieniu nieletniego monarchy, teraz zaś jest Johnem, przywódcą rady królewskiej. A Rona Morrison, młodziutka Annabella w Jamesie II, tu nadal jest blisko swojej postaci, tym razem jako Phemy.

życie przewodniczącego królewskiej rady nie było usłane różami...

"James III" jest zupełnie inną sztuką niż poprzednie. Nie ma już koszmarów sennych, za to są tańce i muzyka, która obecna jest niemal przez cały spektakl, zaś na scenie niemal nieustannie przebywa trójka grajków. Wspominałyśmy już o chórze, ale sam spektakl zaczyna się około dziesięciominutowym mini koncertem. W czasie, gdy widzowie dopiero zajmują miejsca (my na szczęście byłyśmy o tym uprzedzone i weszłyśmy wcześniej), na scenie pojawiają się aktorzy, którzy śpiewają i tańczą do zaaranżowanych na szkocką nutę, popularnych współczesnych przebojów. Niezmiernie żałujemy, że nigdzie nie ma ścieżki dźwiękowej - "Happy" Pharella Williamsa zagrane na skrzypcach i dudach brzmiało naprawdę niezwykle, ale zaskakująco łatwo wpadało w ucho :) Radosny céilidh niepostrzeżenie zamienia się w rozpoczynający przedstawienie bal, a aktorzy ubrani w kostiumy będące mieszanką współczesnych ubrań i strojów z epoki, stają się gośćmi króla.

obsada tańczyła a widownia żałowała że nie może się dołaczyć źródło

Scenografia także jest zmieniona. Scenę nadal otaczają półkolem mury, tym razem jednak oplecione kwitnącymi różami. Zależnie od potrzeb scena była salą balową, królewską sypialnią, salą tronową, ogrodem. Wszystko sprawia spokojne i sielskie wrażenie, tylko miecz nadal wbity w środek sceny pokazuje, że to tylko pozór...

To jeszcze nie koniec naszej przygody ze szkockimi władcami. W ostatniej notce podsumujemy trylogię, napiszemy dlaczego uważamy ją za najważniejsze teatralne wydarzenie roku, a także opowiemy Wam o najbardziej niezwykłym stage door w jakim kiedykolwiek brałyśmy udział.